Neogotycka willa w Piekarach
Do ostatniego
spaceru zainspirowały nas Okulary na Świat,
zamieszczając piękne zdjęcie pałacyku w Piekarach. Oczywiście to byłoby za
proste tak po prostu wsiąść do naszego wesołego autka i podjechać do Piekar.
Ba, to byłoby pójście na łatwiznę! Zresztą Piekary usytuowane są po drugiej
stronie Krakowa, pchać się przez cały Kraków tylko po to, żeby zobaczyć jakieś
ruiny? Zdecydowanie bez sensu! Może kiedyś, przy okazji jakiejś innej wycieczki…
Okazja nadarzyła się niedawno, jedną z ostatnich słonecznych niedzieli. Tata
nieco dręczony wyrzutami sumienia, że przez cały tydzień wracał późno z pracy i
nie miał dla nas czasu, postanowił zaproponować spacer. I tu popełnił pierwszy
błąd (tyko jeszcze o tym nie wiedział). Drugi błąd popełnił ponieważ zabrał nas
na przejażdżkę do naszego krakowskiego
raju, zaś trzeci kiedy obiecał wędrówkę ścieżką pieszo – rowerową w stronę
Tyńca. Jeśli spojrzycie na mapę zorientujecie się, że Tyniec i Piekary daleko
od siebie nie leżą… ale po kolei.
Nasze autko
zaparkowaliśmy jak zawsze w Przegorzałach, Tata zrobił szybki obchód po stacji
doświadczalnej i z uśmiechami na twarzy ruszyliśmy spacerem w stronę wałów.
Według prognozy długoterminowej był to jeden z ostatnich tak słonecznych dni.
Nic więc dziwnego, że ścieżka pieszo – rowerowa pena była rowerzystów,
rolkarzy, spacerowiczów, a nawet spacerowiczów takich jak my. Nieco nieszczęśliwy
Pies musiał pozostać na krótkiej smyczy dla bezpieczeństwa swojego i innych. Ta
powsinoga uwielbia spacerować od prawej do lewej strony stając się śmiertelnie
niebezpieczną pułapką dla rozpędzonych amatorów rowerów i rolek. Za każdym
razem kiedy spacerujemy tą ścieżką, oczami wyobraźni widzę jak zagadany
rowerzysta zahacza o rozciągniętą psią smycz i traci głowę lub ląduje w rowie. Takich
przygód zdecydowanie wolimy uniknąć.
W
przeciwieństwie do zniewolonego Psa, Ancymon (po kilku ostatnich nocach
Maleństwo Awansowało na Ancymona) był w siódmym niebie. Dokoła mnóstwo ludzi i
rowerów, z oddali widać samochody. Taka ilość bodźców musiała zaowocować
drzemką. To z kolei ucieszyło Rodziców. W błogiej ciszy mogli rozkoszować się
spacerem i dawno zaniedbywaną rozmową. Z daleka podziwiali Kościół Wniebowzięcia
NMP w Krakowie, leniwie płynącą Wisłę i błękitne niebo poprzeplatane białymi
obłoczkami. Mniej więcej w połowie płotu odgradzającego teren krakowskich
wodociągów od ścieżki pieszo –rowerowej, Tata zaczął coś wspominać, że ten płot
jakoś strasznie się ciągnie. Mama nie pojęła aluzji. Z uśmiechem od ucha do
ucha pędziła w stronę celu (oddalonego od Krakowskich wodociągów o jakieś 3km).
Tata z coraz bledszym uśmiechem i wolniejszym krokiem podążał jej śladem. Nawet
propozycja kawy w pobliskim KFC nie poprawiła mu humoru. Z zaciśniętymi zębami
zapytał tylko czy daleko jeszcze do celu dzisiejszego spaceru. Jak myślicie
jaką dostał odpowiedź? Tak, zgadliście: „ już nie daleko, prawie jesteśmy!”.
Udobruchany tym zapewnieniem i obietnicą dużego kubełka z KFC Tata zdecydowanie
się rozpogodził. Z cieniem uśmiechu na twarzy rozsiadł się przy jednym z
ustawionych przed KFC stolików wraz z Ancymonem i Psem, wystawiając do słońca twarz.
Kiedy Mama wróciła z kawą i obiecanym kubełkiem nagle oboje pojęli swój błąd.
Obudzony aromatycznym zapachem Ancymon szeroko otworzył oczy i zaczął dopominać
się swojej porcji frytek. Wyobrażacie sobie 7 miesięcznego bobasa, który mocno
stojąc na własnych nogach coraz bardziej wyciąga rączki do smażonych, ociekających
tłuszczem niewiadomego pochodzenia frytek? A wyobrażacie sobie rozdzierający
ryk, który wydobywa się z jego gardła, kiedy Rodzice nie chcą podzielić się
jedzeniem? A teraz dodajcie do tego Psa, który zachęcony zachowaniem Ancymona i
podrażniony smakowitym zapachem zaczyna dopominać się o resztki. Nie muszę już
chyba prosić was o wyobrażenie sobie min innych gości restauracji… Zanim
ktokolwiek z nich zdążył zadzwonić do
Towarzystwa Opieki Nad Dziećmi, Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami, albo do obu
tych instytucji, szybko połknęliśmy zawartość kubełka (nie było czasu na
gryzienie), Rodzice złapali swoje kawy i ruszyliśmy dalej. Jeszcze przez chwilę
z obawą spoglądaliśmy za siebie, czy przypadkiem nie usłyszymy policyjnych
kogutów, jednak tym razem nam się upiekło. Mogliśmy spokojnie kontynuować nasza
wędrówkę!
Zaledwie kilka
kroków od Węzła Mirowskiego Mama nagle stanęła jak wryta. Wyjęła aparat i
zaczęła robić zdjęcia chodnika. Tata przyzwyczajony do dziwactw Mamy i
zdecydowanie już pogodzony z losem spokojnie się zatrzymał i czekał. Już dobrych parę minut wcześniej zrozumiał, że
nie powinien był pytać czy daleko jeszcze, ale ile kilometrów zostało do celu. Wiadomo,
„blisko” jest przecież pojęciem względnym… Jednak po kolejnej serii zdjęć (tym
razem słupa drogowego) nawet on nie wytrzymał i najłagodniej jak umiał (w końcu
wariatów denerwować nie wolno), zapytał: „Kochanie, co tam znalazłaś ciekawego?”.
Mama spojrzała na niego z błyskiem szaleństwa w oczach: „Nie widzisz?! Przecież
to oznaczenie Drogi św. Jakuba!”. Zdziwienia na twarzy Taty nie da się opisać.
Mama w mik pojęła, że Tata chyba nie do końca wie o czym mówimy, więc
wyjaśniła: „Te żółte znaczki- muszle, to oznaczenie Drogi św. Jakuba, trasy
pielgrzymkowej prowadzącej do Santiago de Compostela!”. Tym razem na twarzy
Taty pojawiło się zrozumienie, jednak zdecydował się taktownie milczeć. Po tylu
latach już nauczył się, że milczenie jest złotem. Nie uważnym słowem mógłby
podsunąć Mamie jakiś głupi pomysł i jeszcze cel dzisiejszego spaceru uległby
zmianie. Może nie skończyłoby się w Piekarach, ale w Czernichowie, albo
Częstochowie…
Tablicę
oznaczającą granicę Piekar zarówno Tata, Ancymon jak i Pies powitali z ogromną
ulgą. Skoro udało się dotrzeć aż tutaj, to do celu wędrówki nie mogło być
daleko. Trudy spaceru osłodził też
niesamowity widok na Opactwo Benedyktynów w Tyńcu skąpane w powoli chylącym się
ku zachodowi słońcu. Rzeczywiście, jeszcze tylko krótki slalom po miejscowym
chodniku (raz biegnie on prawą stroną drogi, za chwilę tylko lewą i po kilkunastu,
może kilkudziesięciu metrach kończy się po lewej stronie i pojawia po prawej).
Udało nam się dotrzeć na miejsce. Oczywiście na bramie wjazdowej na posesję
wisi jaskrawy znak „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Jednak diabeł tkwi w
szczegółach. Co z tego, że brama zamknięta jest na łańcuch spięty ciężką
kłódką, a wejścia na teren pałacu zakazuje ogromny znak skoro ogrodzenia brak,
a bramę można obejść wydeptaną przez licznych turystów ścieżką?
Nie wahając
się długo postanowiliśmy podążyć ewidentnie lubianym przez nielegalnych spacerowiczów
szlakiem i już po chwili naszym oczom ukazała się przepiękna smukła wieża. Nie
tracąc czasu obeszliśmy zabudowania pałacowe i zrobiliśmy krótką sesję
zdjęciową na tle głównego budynku (jego mury zachowały się całkiem nieźle,
jednak wnętrza podobno straszą!). Co ciekawe, zameczek, a w zasadzie neogotycka
willa powstała w latach 1857 – 1865 w miejscu dawnego dworu. Jedna z jego ścian
zawiera elementy starych zabudowań, zaś niszczejące wraz z pałacem budynki folwarczne
i spichlerz otacza kiedyś piękny, stworzony w stylu romantycznym park. W czasie
II wojny światowej willa stanowiła siedzibę Niemców, po jej zakończeniu majątek
znacjonalizowano, rozparcelowano zaś w pałacyku powstało Technikum Zielarskie.
Nieco później jego wnętrza zostały dostosowane do potrzeb administracji kopalni
Bolesława Bieruta z Jaworzna, a ostatecznie pałacyk został przekształcony w
filię zakładu dla psychicznie i nerwowo chorych w Kobierzynie. Ich leczeniu
służył do roku 1987.
Jeśli
mieliście okazję zobaczyć pałacyk w Piekarach osobiście, to pewnie też czujecie
pewien niedosyt spowodowany brakiem możliwości obejrzenia jego wnętrz. Ale,
ale, od czego jest internet? Aktualnie pałac zamknięty jest na głucho, a
otaczający go teren monitoruje firma ochroniarska, jednak nie zawsze tak było.
Na Youtoube można znaleźć filmik prezentujący jego popadające w ruinę wnętrza.
Możecie go znaleźć tutaj.
My zachwyceni
samym pałacem i jego otoczeniem postanowiliśmy powoli ruszać w drogę powrotną.
W końcu 7km samo się nie przejdzie. Ancymon wylądował w wózku i wszyscy powoli
ruszyliśmy do zamkniętej bramy. Nie uszliśmy nawet 10 metrów, kiedy Maleństwo
zwane Ancymonem postanowiło pokazać co potrafi. Jego krzyk słychać było zapewne
w całych Piekarach, jeśli więc usłyszycie plotkę, że we wspomnianej willi
straszy, to nie martwcie się. To nie duchy dawnych pacjentów szpitala
psychiatrycznego, to tylko Ancymon chciał pokazać ile ma sił w płucach… Zwykle
udaje się go uspokoić w kilka sekund, wystarczy magiczny koreczek zwany „smoczkiem”.
Niestety dzisiaj szczęście nam nie sprzyjało. Przypięty jeszcze niedawno do
wózka smoczek zniknął. Tata złapał Ancymona na ręce i postanowił w ten sposób
go uspokoić, zaś Mama z Psem ruszyli na poszukiwanie zguby. Mimo wielu okrążeni
wokół pałacyku i jego zabudowań smoczek się nie znalazł. Może faktycznie duch
jakiegoś leczonego tu dziecka postanowił zatrzymać go na pamiątkę? Z małym, ale
głośnym żywym alarmem ruszyliśmy w kierunku bramy wjazdowej i zamarliśmy. Pod
płot właśnie podjechała ochrona. Udając opanowanie (nie było to łatwe z małym
wyjcem na ręku), spokojnie obeszliśmy otwieraną właśnie bramę i próbowaliśmy
opuścić teren neogotyckiej willi. Już prawie nam się udało, kiedy ochroniarz
zwrócił się bezpośrednio w naszym kierunku. Z uśmiechem zapewnił, że nas nie
wygania. Możemy spokojnie spacerować po terenie posiadłości, jednak nie wolno
nam wchodzić do budynków grożących zawaleniem. Grzecznie podziękowaliśmy i
ruszyliśmy z powrotem w kierunku Przegorzał. Miły ochroniarz pożegnał nas
piskiem opon i żwirkiem uciekającym spod rozpędzonych kół. Mama i Tata byli
nieco zdegustowani jego sposobem jazdy, jednak Ancymon momentalnie zapomniał o
płaczu i zaczął się śmiać.
Droga powrotna
minęła nam zaskakująco szybko. Po powrocie Mama z radością zabrała się za
przygotowywanie kolacji w postaci tortilla de patatas, Ancymon spokojnie
zasnął, Pies odmówił pójścia na wieczorny spacer, a Tata… Tata zapytany
następnego dnia czy idzie z nami na spacer, grzecznie odpowiedział, że on w tym
tygodniu na spacerze już był, a tak w ogóle to na maratony jest już za stary…
Wiecie może o co mu chodzi?
Komentarze
Prześlij komentarz