Znacie
to powiedzenie, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle? Myślę, że tą babą to
chyba była Mama, która tak bardzo stęskniła się za Krakowem, że głupie pomysły zaczęły
jej przychodzić do głowy. Wyobraźcie sobie, że postanowiła wybrać się nad Zalew
Nowhucki. Na piechotę. Spod CH Serenada. Tak… to nie jest wcale blisko.
Zdążyliście sprawdzić w Google Maps? W zależności od trasy to około 5,3-6,0km w
jedną stronę, ale jak już baba się uprze… To nie ma rady. Pogoda udała nam się
idealnie. Było nie za ciepło i nie za zimno i najważniejsze: nie padało. Zresztą, nawet gdyby padało, to chyba nie
powstrzymalibyśmy Mamy przed tym spacerem.
Wyprawę
zaczęliśmy od
Plant
Bieńczyckich. Niby byliśmy tu już wcześniej, ale wtedy Maleństwo jeszcze
nie potrafiło siadać. Tym razem trasa zdecydowanie nam się wydłużyła.
Zatrzymywaliśmy się na co drugim placu zabaw, żeby choć chwilę się pohuśtać. To
niesamowite jaką frajdę potrafi sprawić sześciomiesięcznemu dziecku zwykła,
najzwyklejsza huśtawka. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że na jednym z placów
zabaw znaleźć można zamontowane w podłożu trampoliny! Dla Maleństwa jest może
jeszcze na nie trochę za wcześnie, jednak starsze dzieci ustawiały się w
kolejce do tej atrakcji. Chcecie wiedzieć, gdzie je znaleźć? Zapraszamy na
spacer!
Z
nieskrywanym żalem opuściliśmy Planty Bieńczyckie i skręciliśmy w ulicę Kocmyrzowską.
Radosne krzyki dzieci zostały zastąpione przez kurz i jazgot samochodów.
Szybkim krokiem minęliśmy więc ten fragment trasy i szybko skręciliśmy między bloki.
Tak bardzo chcieliśmy uciec od głównej ulicy, że pominęliśmy kilka wskazówek Google
Maps i ruszyliśmy przed siebie. Nieco wydłużyliśmy tym nasza trasę, jednak dzięki
temu udało nam się trafić pod
Muzeum
Czynu Zbrojnego. Czekała tu na nas niesamowita niespodzianka… prawdziwy
czołg! Można go obejść, dotknąć i pewnie spróbować się na niego wspiąć, kiedy
nikt nie patrzy (tego nie wiecie od nas). Oj, niełatwo było ruszyć dalej. Przez
chwilę chcieliśmy nawet wejść do środka, tylko co zrobić z psem? Z mocnym
postanowieniem, że kiedyś tu wrócimy wędrowaliśmy dalej. Ulicą Ignacego
Mościckiego, a później Stanisława Wojciechowskiego dotarliśmy do ulicy
Bulwarowej. Ślinka nam ciekła na myśl o „Lodach u babci Lucyny”, już
szykowaliśmy portfel i maseczkę, żeby kupić choć dwie gałki, kiedy okazało się,
że lody są zamknięte. Ech, ktoś na górze bardzo dba, żeby Mama nie przytyła.
Good Lood na os. Strusia otwarte od 11, Lody u Babci Lucyny też, jak pech to pech.
Lżejsi
o kilkaset kalorii, z nieco pochyloną głowa ruszyliśmy prosto nad Zalew. Naszym
celem była przede wszystkim słynna, niedawno otwarta tężnia. Jak się okazało,
nie tylko naszym. Jeśli się tam wybieracie, to musicie wstać bardzo wcześnie. O
ósmej rano tężnia oblężona jest już przez osoby starsze. Zapomnijcie o
maseczkach (trochę trudno korzystać z uroków tężni w maseczce) i dystansie
społecznym. W tym miejscu ludzie siedzą jeden na drugim i raczej nie przejmują
się niczym. Uwaga, na teren tężni nie można też wprowadzać psów. Nasz schował
się za wózkiem i szybko obeszliśmy ten obiekt dookoła. Przyznam, ze z chęcią
posiedzielibyśmy tu chwilkę, jednak zgromadzone w pobliżu tłumy i zakaz wprowadzania
psów skutecznie nas zdemotywowały.
Co
prawda tężnia nad Zalewem Nowohuckim okazała się zbyt zatoczona jak dla nas,
jednak nie popsuło nam to spaceru. Pies wytarzał się w piasku na znajdującej się
tuż obok plaży, Maleństwo wyhuśtało się na pobliskich huśtawkach i zwiedzaliśmy
dalej. Jak zwykle wybraliśmy się najmniej zaludnioną alejką, która okazała się
również tą najbardziej oddaloną od zalewu. Nasze oczy koiła zieleń starych
drzew, a uszy szum Dłubni. Minęliśmy ogromny plac zabaw (miał nawet tyrolkę!),
psi park z mini agility, siłownię na wolnym
powietrzu i wypożyczalnię
kajaków. Całą nasza trójkę zachwyciła
pływająca po zalewie kacza rodzina i obłędne lilie wodne. Przy wejście nad
Zalew od strony alei Solidarności, nie ma już takich tłumów (przynajmniej
rano). Czas zwalnia i jakoś tak nie chce się wracać do domu. W związku z tym
niespiesznie mijamy Dom Wędkarza, BBQ MaNHattan Grill i powoli kierujemy się z powrotem
do domu. Tylko chwilę wahamy się czy nie zjeść czegoś z grilla lub pobliskich
food trucków. Maleństwo zasypia, więc nie ryzykujemy. Żwawym krokiem ruszamy do
domu. I wiecie co? Choć raz udało się Matce wymęczyć zarówno Psa jak i
Maleństwo. Może spokojnie wypić ciepłą kawę podczas gdy dziecko śpi w łóżeczku,
a Pies na zimnych kafelkach w przedpokoju. To się nazywa sukces!
Jeśli
nie jesteście na bieżąco z krakowskimi newsami, to może uda się nam was zaskoczyć
pewną ważną informacją. Do Zalewu Nowohuckiego przylega nieco zaniedbany już Park
Jana Matejki. W tym roku ma powstać nowa, wygodna kładka, która połączy wspomniane
tereny zielone, zaś w przyszłym roku planowana jest rewitalizacja zieleni przy
Dworku Jana Matejki. Czy Nowa Huta zyska kolejne piękne miejsce do rekreacji?
Zobaczymy. Miejmy nadzieję, że akurat tych planów koronawirus nie popsuje…
Komentarze
Prześlij komentarz