Kraina placów zabaw i siłowni pod chmurką - Planty Bieńczyckie


     Kiedy prawie 12 lat temu przyjechałam do Krakowa, niby byłam świadoma, że Nowa Huta powstała, jako przeciwwaga dla inteligenckiego Krakowa. Wiedziałam, że ma być enklawą ludu robotniczego i pomóc zmienić strukturę społeczną tego "chorego miasta". Jeszcze wtedy nie wiedziałam jak mocno udało się władzy socjalistycznej osiągnąć swój cel. Wprawdzie lud robotniczy zbuntował się przeciw władzy i nawet wywalczył dla siebie nowy kościół, jednak wciąż widoczny jest dysonans pomiędzy najnowsza dziennicą Krakowa, a resztą miasta. Nie da się nie zauważyć, że w centrum miasta plątają się ludzie o nieco błędnym wzroku, z głową zawieszoną w chmurach. Przy kawiarnianych stolikach można usłyszeć dysputy na najróżniejsze tematy. Poszerzyć swoją wiedzę historyczną, dowiedzieć się czegoś na temat sztuki lub zatracić się w meandrach polityki. Nie trzeba brać czynnego udziału w dyskusji. Wystarczy kupić kawę i usiąść przy najbliższym stoliku, a wykład na poziomie światowym mamy gratis. W Nowej Hucie czuć za to ducha czynu. Tam nikt nie rozprawia o Platonie czy Marksie. Tu każdy pilnuje swojej pracy, rodziny  i prawa do chwili relaksu. Może nie powinno, więc dziwić, że mieszkańcy Nowej Huty wciąż jeżdżą do Krakowa, a mieszkańcy centrum miasta wracają z Nowej Huty?

  Od 5 lat mieszkam w pobliżu Nowej Huty i abstrakcją wydawały mi się ostrzeżenia krakowian przed tą dzielnicą. Przecież jest tam tak pięknie i zielono. Powstaje tam wiele nowych i kultowych miejsc, w gronie naszych znajomych pojawia się coraz większa liczba nowohucian. O co chodzi? O stereotypy? Zaszłości? Żyjący własnym życiem mit Nowej Huty? Nie wiem. Pewne jest jednak, że Nowa Huta ma swój urok, niepowtarzalny styl i lekko gorzki smak, który uwielbiamy. Zatem zabierzemy was dziś na spacer do przedsionka Nowej Huty, pokażemy wam krainę placów zabaw i  otwartych siłowni, czyli Planty Bieńczyckie (tak, wiemy że to wciąż dzielnica Bieńczyce, jednak czuć tu już atmosferę Nowej Huty).
    Nasz spacer zaczynamy wyjątkowo na osiedlu Strusia. Spod balkonu machamy wujkowi Marcinowi i kierujemy się w stronę Gen. Leopolda Okulickiego. Wśród potężnych, starych drzew kryje się pierwszy z licznych placów zabaw, a z zadbanego trawnika wesoło machają nam piękne czerwone róże. Nagle przed nami wyrasta stereotypowy mieszkaniec Nowej Huty. Łysy, z wielkim karczychem i w bluzie z kapturem pomimo 25 stopni Celsjusza (w cieniu). Mama na chwilę zamiera sparaliżowana (dostanie wpierdziel za robienie mu zdjęć, czy tym razem nie). Na szczęście sympatyczny dresiarz nie zwraca na nas uwagi i możemy ruszać dalej. Mijamy kolejny plac zabaw, Kościół św. Józefa Oblubieńca NMP w Krakowie i jeszcze jeden plac zabaw. Pełni nadziei dochodzimy do bloku, w którym mieści się jeden z punktów Good Looda i... całujemy zamkniętą klamkę. Czynne od 11:00. Niezrażeni tym małym niepowodzeniem wędrujemy dalej. Przechodzimy przez ulice Xsawerego Dunikowskiego i naszym oczom ukazuje się kolejny (ogromny) plac zabaw i siłownia pod chmurką! Starsze dzieci na pewno będą się tu dobrze bawić. My zerkamy tylko tęsknie w lewo ku Trattorii Grande Piadina. Mają tu najlepszy na świecie krem z buraka. O tej porze nie ma jednak co marzyć. Na pewno jest zamknięte. Jeśli wam uda się znaleźć w tej okolicy nieco później, to zajrzyjcie do tej restauracji. Na pewno nie będziecie żałować!

     Radośnie, nóżka, za nóżką idziemy dalej. Z uśmiechem kłaniamy się trzem sympatycznym panom, którzy na skrytej w cieniu ławeczce przepijają ciepłą wódeczkę jeszcze cieplejszą popitką, mijamy kolejny plac zabaw i zatrzymujemy się na chwilę zaskoczeni. Po naszej lewej stronie pojawiają się dwa bloki. Oba z "artystycznie" ozdobioną elewacją. Jeden przyciąga wzrok biało - czerwonymi pasami, a drugi biało - niebiesko- czerwonym graffiti... Całe szczęście, że Mama wybrała dziś spodnie, a biało - czerwono - niebieska sukienka została w szafie... Te dwa "malunki" przypomniały mamie czasy studenckie. Przywołały wspomnienie zajęć z policją na pierwszym rok studiów i historyjki opowiedzianej przez pewnego policjanta. Zrelacjonował on historię  chłopaka, który późnym wieczorem wracał jednym z nowohuckich osiedli. Zatrzymało go trzech opryszków. Padło tylko jedno pytanie: "Komu kibicujesz". Chłopak szybko przypomniał sobie kto rządzi na osiedlu, które właśnie mijał i bez namysłu odpowiedział "Cracovia". Dostał łomot. Dryblasy powtórzyły pytanie, a policjant zapytał również naszą grupę, jaka naszym zdaniem powinna być odpowiedź. Matka jak zwykle wyrwała się do przodu "Legia!". Policjant spojrzał na Mamę z politowaniem. "Wisła- odpowiedział- Chłopak i tak dostał łomot. Pani dostałaby podwójny...".Nasza rada? Jeśli wybieracie się na spacer w te okolice, to nie zakładajcie niczego w biało - czerwone lub biało – czerwono - niebieskie desenie. A zapytani o to komu kibicujecie, odpowiedzcie „Piotrowi Żyle”. Myślę, że wtedy zarówno kibice Cracovii jak i Wisły puszczą was wolno.
    Nasz spacer kontynuujemy w stronę ulicy Jerzego Szajonowicza - Iwanowa i dalej, a nasze oczy otwierają się coraz szerzej ze zdumienia. Tu plac zabaw, tam plac zabaw  i jeszcze jeden. Dalej siłownia pod chmurką i dalej plac zabaw. Nawet nie wiemy kiedy docieramy do Arki (Kościoła Matki Bożej Królowej Polski w Krakowie). Wiecie, że jest to pierwszy kościół, który powstał w Nowej Hucie? A wiecie, że przy jego powstaniu nie obyło się bez rozróby? Wyobraźcie sobie, że władze komunistyczne nie chciały pozwolić na budowę kościoła w Nowej Hucie (pomimo wydanej wcześniej zgody). Kiedy dotarła do nich informacja, iż robotnicy postawili krzyż i zaczynają wznosić fundamenty, zgodę na budowę cofnięto, a zebrane na ten cel składki skonfiskowano. Lud robotniczy nie pozwolił jednak na demontaż krzyża. Codziennie gromadził się pod nim organizując manifestacje w jego obronie. Choć zgromadzenia te były brutalnie tłumione odniosły skutek i Nowa Huta doczekała się wymarzonego kościoła. 

  Wspominając tę historię docieramy do ulicy Kocmyrzowskiej, która stanowi granicę Plant Bieńczyckich. Teraz pozostaje nam tylko wrócić. Tym razem uśmiechamy się do starszego pana malowniczo rozpartego na ławeczce pod Arką, który dyskretnie popija wódeczkę kryjąc się pod słomkowym kapeluszem.  Zatrzymujemy się na dwóch sporych huśtawkach ogrodowych, żeby zaczerpnąć tchu, z nadzieję zerkamy na zegarek (niestety jest przed 11, więc Good Lood zamknięty) i powoli, nóżka, za nóżką wracamy do domu.




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty