Ach, ten 2020!

 
    Pamiętam jak rok temu, kilka minut po północy życzyłam jednej z bliskich mi osób, żeby ten rok 2020 był lepszy od poprzedniego. W odpowiedzi usłyszałam, że 2020 to rok przestępny i nie może być dobry. Kilka dni później odwiedziłam moją panią endokrynolog i zapytała mnie jak tam plany na ten rok. Zgodnie z moimi przekonaniami powiedziałam jej, że to będzie najlepszy rok w moim życiu i wiecie co? Był. Był rokiem niezwykle wymagającym, jednak pełnym unikatowych wydarzeń i doświadczeń. Myśląc o nim zawsze będę się uśmiechać, bo sprawił, że stałam się mądrzejsza, dojrzalsza, szczęśliwsza i bogatsza.

Już w styczniu okazało się, że posiadam niezwykły skarb. Pomimo moich licznych wad i niełatwego charakteru u mego boku trwa wyjątkowy mężczyzna. Przystojny, czuły, wrażliwy i troskliwy wariat, który  w każdej sytuacji znajdzie powód do uśmiechu i wymyśli sposób, żeby mnie rozśmieszyć. Wyjątkowy człowiek, który przez cały 9-ty miesiąc ze spokojem obserwował moje nocne spacery i tylko od czasu do czasu sprawdzał czy to bezsenność czy może początek akcji porodowej.

    W lutym los obdarzył mnie drugim najwspanialszym mężczyzną na ziemi. Małym Ancymonem, który dzielnie walczył o bezpieczne przyjście na świat i od 2.02.2020 rozjaśnia każdy pochmurny dzień niesamowitym uśmiechem, który kończy mu się na uszach. I dzięki Bogu, że to dziecko ma uszy, bo inaczej jego uśmiech by się nie kończył! Ten wyjątkowy rok podarował mi niewielkiego wzrostem, ale wielkiego duchem podróżnika, którego ciekawią ludzie, zwierzęta i nawet najdrobniejsza trawka w jego otoczeniu. Dzięki niemu nauczyłam się doceniać piękno każdego dnia, urok prostoty, codzienności i magię tak prozaicznych przedmiotów jak łyżeczka czy butelka wody.

Marzec 2020 podarował mi niezwykle cenną wiedzę. Okazało się, że te wszystkie dobra materialne, którymi tak bardzo przejmowaliśmy się do tej pory są zupełnie nie ważne. Nie liczą się markowe ubrania, półki pełne książek czy piękne bibeloty, ale zdrowie. Zdrowie tej najbliższej, najmniejszej rodziny jak i tej ciut dalszej.

    Równie hojny w  nową wiedzę okazał się kwiecień. Dobitnie uświadomił mi, że wcale nie chcę mieć spokoju w święta. Choć ciągłe pakowanie się i rozpakowywanie, jak również jazda z jednego domu do drugiego bywają męczące, to 20km dzielące dom rodziców i teściów są błogosławieństwem. To tylko 20km a nie 200km lub 2000km, a co za tym idzie w święta możemy odwiedzić i jednych i drugich! Wielkanoc zdecydowaliśmy się spędzić w odosobnieniu, dla bezpieczeństwa naszego i innych, jednak świadomość, że jest ktoś, kto czeka na spotkanie z nami, że niedługo będziemy mogli spotkać się z tymi osobami okazała się bezcenna.

    Maj dołożył do skrzyni pełnej skarbów kolejne klejnoty i było ich naprawdę sporo! Nie jestem osobą, która potrafi usiedzieć na miejscu. Zamknięcie w domu i ograniczenie obowiązków do opieki nad dzieckiem i dbania o ognisko domowe okazały się czymś ponad moje siły. Jednak lawirując na skraju obłędu dostrzegłam kilkanaście pomocnych dłoni wyciągniętych w moją stronę. Ten najpiękniejszy w roku miesiąc pokazał mi, że kobiety wcale nie muszą ze sobą rywalizować, ba mogą się wspierać! Wyraźnie podkreślił, że w korporacji można mieć przyjaciół, skończony kurs językowy wcale nie musi oznaczać końca znajomości, granice państw można łatwo przekroczyć, a duża ilość szwagierek i sióstr to błogosławieństwo w każdej sytuacji.

    I choć uwielbiam maj, to chyba czerwiec był dla mnie najbardziej pouczający. Już w dzieciństwie mama zaszczepiła we mnie miłość do podróży. Z niecierpliwością czekałam na kolejne wakacje, skrycie licząc na kolejną niesamowitą podróż nad morze, na Mazury lub w inny cudowny rejon naszego kraju. Z czasem sama zaczęłam wędrować po górach, później przyszedł czas na Erasmusa i kilka podróży zagranicznych. Z roku na rok podróż stała się dla mnie synonimem wyjazdu zagranicznego. I tak sobie myślę… głupia babo, jak wiele straciłaś! Zamiast narzekać, że nie masz urlopu lub środków na kolejną „podróż” trzeba było otworzyć szeroko oczy i… internet. Już w samym Krakowie jest tyle ciekawych miejsc, o których nigdy wcześniej nie słyszałaś. A małopolska? A Polska południowa? A Polska w ogóle? I tak w mojej skrzyni pełnej  skarbów znalazł się kolejny klejnot. Świadomość, że wcale nie trzeba jechać nie wiadomo jak daleko, żeby zobaczyć coś niecodziennego i cudownego.

    Za nami połowa roku. Tu zaczęłam się bać jakie jeszcze prezenty otrzymam od roku 2020 i wiecie co? Bałam się zupełnie niepotrzebnie. W lipcu dostałam jeden z najpiękniejszych i najdroższych klejnotów. Okazało się, ze mam nie tylko cudownych rodziców, ale również teściów. I jedni i drudzy przez długie trzy dni dzielnie wspierali nas w przygotowywaniu jedzenia i dekoracji na chrzciny Ancymona. Choć wydaje się to zadaniem prozaicznym to wcale takie nie jest. Cierpliwe znoszenie męczącego mnie talentu kulinarnego i przygotowanie jedzenia dla 22 osób wymaga mnóstwo samozaparcia. Rodzice poradzili sobie z tym cudownie i przez cały czas nie usłyszałam od nich nawet jednego złego słowa, żadne z nich nie marudziło i nie narzekało, ale dzielnie starało się nas wspierać w organizacji tej uroczystości. Stawali na głowie, żeby zabawić Ancymona w czasie kiedy ja z mężem szalałam  kuchni.

    Sierpień uzmysłowił mi, że konieczność utrzymania dystansu społecznego, ograniczenie wyjść do kina, na koncerty, do restauracji a także utrudnione podróżowanie mają swoje dobre strony. Choć mój dług wobec banku wciąż jeszcze istnieje, to dzięki obniżce stóp procentowych i przymusowym oszczędnościom udało się go znacznie zmniejszyć. Zdecydowanie lepiej śpi się człowiekowi, kiedy wie, że jego długi maleją.

    A potem nastał wrzesień! I nauczyłam się, że życie jest za krótkie na „nie chce mi się”, albo „nie mam siły”. Pomimo nieprzespanych nocy i braku towarzystwa ruszyłam z Ancymonem zwiedzać Kraków i… magicznym zbiegiem okoliczności rzadko wędrowaliśmy sami! Co i rusz jakaś ciotka z chęcią wędrowała z nami w nieznane, po drodze do celu spotykaliśmy kogoś dawno niewidzianego, albo tata organizował sobie wolny weekend. Ten miesiąc dobitnie pokazał mi jak wiele zależy od nas i naszego nastawienia do życia. To my decydujemy czy będziemy siedzieć z nosem na kwintę i narzekać, że cały świat jest przeciwko nam, czy zepniemy pośladki, puścimy oko do przeciwności losu i będziemy robić swoje.

    Październik przyniósł mi cudowne nowiny. Okazało się, że w pracy już na mnie czekają! Choć tym razem nie uda mi się jeszcze przenieść do wymarzonego działu, to czeka na mnie praca, którą znam i ludzie na których mogę liczyć. Upewnił mnie w tym kolejny miesiąc. Któregoś pochmurnego listopadowego poranka dostałam cudowną wiadomość na Messengerze: „Anka wraca od marca do nas YYYYYYYYYYYYYYY". I był to najlepszy dowód na to, że jednak warto wrócić, bo wciąż są ludzie, którzy czekają na mój powrót.

I tak kroczek za kroczkiem, bo moja skrzynia pełna skarbów jest coraz cięższa, dotarłam do grudnia 2020. Ten miesiąc obdarował mnie możliwością spotkania z najbliższymi. Podarował mi cudowne święta w rodzinnym gronie, które z roku na rok jest coraz liczniejsze. Był pełen szczęścia w oczach dziadków, którzy  mogli spotkać się z Ancymonem i uśmiechów mojego łobuza rozrabiającego  z dziadkami, babciami, ciociami, wujkami, kuzynkami i kuzynami. Czy ten rok 2020 mógł być piękniejszy? Może i mógł, tylko czy udźwignęłabym te wszystkie skarby? Czy zmieściłyby się w moim skarbcu? Przecież mam już to co najcenniejsze: dwóch najwspanialszych mężczyzn na świecie, cudownych rodziców i teściów, wyjątkowe siostry i braci (choć część zdobyta dzięki małżeństwie), przyjaciół, na których można liczyć w każdej sytuacji, pracę pozwalającą na zaspokojenie wszystkich naszych potrzeb, mieszkanie, w którym możemy ukryć się przed światem i… bezcenne zdrowie.

Z łezką w oku żegnam ten 2020 i z nadzieją patrzę w 2021. Wiecie czemu? Bo to będzie najlepszy rok w moim życiu!

 

 

Komentarze

Popularne posty