Z wizytą u Smoka Wawelskiego

     
    Nie wiem czy wiecie, ale nowonarodzeni mieszkańcy Krakowa otrzymują od miasta wyprawkę. Piękne białe pudełko w niebieskie Lajkoniki zawiera kocyk, bodziaka w obwarzanki, drewnianą zabawkę – gryzaka, czapkę i… książkę z wierszykami dla dzieci pt.: „Krakowski rynek dla chłopców i dziewczynek”. Nie zdradzimy chyba żadnego wielkiego sekretu jeśli powiemy wam, że jest to ulubiona dziecięca książeczka Mamy. Zainspirowani jej treścią postanowiliśmy zostać turystą w swoim mieście i ruszyć na spacer po krakowskim rynku. Jak zwykle ruszyliśmy spod CH Serenada, a nogi same poniosły nas w kierunku Ronda Barei, a następnie ulicą Lublańską, Miechowity, Brogi i Rakowicką do samego centrum Krakowa.

    Nasza wyprawa od samego początku zaczęła się bajkowo. Ancymon znudzony oglądaniem gałązek i powiewających na wietrze listeczków z radością przyjął widok samochodów, autobusów i ludzi. Zafascynowany taką zmianą otoczenie nie protestował przeciwko długiemu spacerowi. A może to nie zmiana widoków, a atmosfera magicznego Krakowa tak na niego wpłynęła? Tak czy siak była to miła odmiana. Nic dziwnego, że z uśmiechem na twarzach dotarliśmy do Parku Strzeleckiego. Odetchnęliśmy tu chwilkę od zgiełku miasta po czym ulicą Strzelecką i Kopernika udaliśmy się w stronę rynku. Akurat zbliżała się dwunasta, więc przystanęliśmy pod Kościołem Mariackim w oczekiwaniu na hejnał. Och, jak miło było usłyszeć go po tylu miesiącach. A wy pamiętacie kiedy  ostatnio byliście w centrum?

    Podbudowani znajomymi dźwiękami przywitaliśmy się z Adasiem (pomnik Adama Mickiewicza) i ze zdumieniem stwierdziliśmy, że w jego pobliżu nie ma prawie nikogo. Ot, dwie pary siedzące daleko od siebie. Przeszył nas dreszcz. Tętniący jeszcze niedawno życiem rynek wymarł. Adaś samotnie dotrzymywał towarzystwa kwiaciarkom, których było tu już niewiele. Mało okazale wyglądały również ich stoiska. Można tu było kupić kilka suszonych bukietów lub wianków. Dumnie prezentowały się też opaski i wianki ze sztucznych kwiatów. Niestety nie było już wiader pełnych pięknych, kolorowych kwiatów wszelkiego rodzaju. Równie smutno wyglądały opustoszałe sukiennice. Zamiast tłumu, przez który trudno się przebić odwiedziło je ledwie kilka osób. Nieliczni odważni delektowali się widokiem opustoszałego rynku w okolicznych kawiarnianych ogródkach. Próżno było szukać mimów i innych ulicznych artystów. Zniknęli.

Nieco zdeprymowani obeszliśmy Wieżę Ratuszową z Muzeum Dziejów, zatrzymaliśmy się przy „kościele co się pod ziemię chowa” (Kościół Świętego Wojciecha)  i przez chwilę zastanawialiśmy się co robić. Wracać, nie wracać? Nie… Nie można się poddawać! Skręciliśmy w ulicę Grodzką i dzielnie pomaszerowaliśmy dalej. Tu już ruch był nieco większy. Kamień spadł nam z serca, a nieśmiałe uśmiechy wróciły na twarze. Skręciliśmy na chwilkę do ogrodu znajdującego się przy Kościele św. Apostołów Piotra i Pawła i ogarnął nas spokój. Wiedzieliśmy gdzie chcemy iść! Postanowiliśmy odwiedzić Smoka Wawelskiego i Wawel! Pełni energii ruszyliśmy. Pogoda nam się trochę popsuła i zaczęło delikatnie kropić, ale co to dla nas? Pomimo wiatru wędrujemy dalej!


    Zatrzymujemy się pod Wawelem i kupujemy obwarzanka z sezamem. Ten smak jest niesamowity… Oczywiście sprawdzamy czy pieczywo ma ślady po ruszcie, a kiedy okazuje się, że tak, to tym bardziej jesteśmy szczęśliwi. Trochę żałujemy, że wędrując do centrum ominęliśmy Muzeum Obwarzanka (ich przepis na obwarzanki znajduje się na stronie), jednak Smok Wawelski kusi nas bardziej. Memłając obwarzanka (Ancymon) i podziwiając okolice Wawelu (Mama) dochodzimy do Wisły. Tu również ruch turystyczny był znacznie mniejszy. Jednak w przeciwieństwie do rynku można tu spotkać pojedynczych turystów. Ich najliczniejsze grono stanowią rodzice z dziećmi lub dziadkowie z wnukami. Od czasu do czasu można też usłyszeć język angielski, niemiecki a nawet hiszpański. Mama cieszyła się jak dziecko z widoku Smoka, na Ancymonie nie zrobił on żadnego wrażenia. Dużo ciekawsze okazały się odpoczywające tuż obok gołębie. Nie wiadomo czy to upodobanie do drobiu, nie umiejętność odróżnienia „gruźliczaków” od pospolitej wiejskiej kury, a może po prostu miłość do zwierząt, ale mały łobuz postanawia się z nimi zaprzyjaźnić. Całym sobą ciągnął się i wyrywał w ich stronę. Zafascynowany gołębiami zapomniał o bożym świecie i w chwili nieuwagi upuścił resztki memłanego obwarzanka. Dzięki temu znalazł się w raju! Wygłodniałe stado gołębi obstąpiło wózek próbując zgarnąć dla siebie jak najwięcej okruszków i przez chwilę Ancymon mógł się im przyjrzeć z bliska. Jego radość była niesamowita.

Najedzone gołębie niestety  odleciały, a Mama zawiedziona brakiem zainteresowania okazanym Smokowi Wawelskiemu przez Ancymona, postanowiła ruszyć dalej, w stronę Wawelu. Tu nie trzeba już było prosić łobuza o uwagę. Śmiał się, gdy Mama pchała wózek pod stromą górkę, radośnie ciągnął się do porastających dziedziniec zewnętrzny roślin i ostentacyjnie domagał się chodzenia po kamiennych ławkach na dziedzińcu wewnętrznym. Nieskrępowany wspinał się po okiennych kratach i zaglądał przez okno do rozbawionych pań w sklepiku z pamiątkami. Te wszystkie atrakcje wymagały jednak mnóstwo energii i zmęczony akrobacjami Ancymon w końcu zasnął. Chyba jeszcze nigdy nie walczył tak długo. Łobuz wstał o 7, a na pierwszą drzemkę pozwolił sobie dopiero po 13, kto by pomyślał…

Korzystając z okazji opuściliśmy Wawel i skierowaliśmy się w stronę Plant. Minęliśmy dom Jana Długosza i skręciliśmy w stronę ulicy Poselskiej. Naszą uwagę przykuł niewielki plac zabaw wciśnięty w szczelinę między wysokimi murami. To „Plantuś”, którego szczerze mówiąc nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Próbując nie wzbudzić niepotrzebnego zainteresowania szybko pstryknęliśmy zdjęcie i popędziliśmy dalej wzdłuż muru ogrodu Muzeum Archeologicznego. Plantami doszliśmy do  Bramy Floriańskiej i Barbakanu. Tu również nie było tłumów. Korzystając z takiej sytuacji postanowiliśmy popatrzeć jeszcze chwilę na nasz ukochany Teatr im. Juliusza Słowackiego i pędem ruszyliśmy w kierunku domu. Ancymon powoli zaczynał się budzić…

Park Strzelecki:








Krakowski rynek:






Wawel i Planty:


















Komentarze

Popularne posty