Zalew Nowohucki, dziura w płocie i Dworek Jana Matejki
Pogoda
za oknem zdecydowanie nas rozpieszcza. Temperatura powietrza sugeruje, że to
środek lata, a nie jego ostatnie podrygi. O zbliżającej się wielkimi krokami
jesieni przypominają jednak wyludniające się place zabaw, jeszcze niedawno pełne piszczących z radości
dzieci cicho żalą się na swój los. O poranku nie ma tu nikogo, dopiero w
okolicach południa pojawią się pierwsze brzdące i dzieciaki kończące poranne
zajęcia w szkole. Jakże zmienił się obraz Plant Bieńczyckich w ciągu ostatnich
trzech miesięcy. W lipcu i sierpniu pełno było tu dzieci, we wrześniu seniorzy
wygrzewają się na pobliskich ławkach lub z zapałem ćwiczą na zamontowanych tuż
koło placów zabaw siłowniach lub grają w karty. To miejsce naprawdę napawa
nadzieją, że starość wcale nie musi być smutna
i samotna.
Brak
dzieci na placach zabaw ma swoje plusy. Możemy przebierać w huśtawkach i do
woli raczkować w piaskownicach. Nawet trampoliny mamy tylko dla siebie! Nie
spiesząc się, nóżka, za nóżką wędrujemy w stronę ulicy Kocmyrzowskiej, zatrzymując
się na chwilkę na każdym z nich. Tym razem nigdzie się nam nie spieszy. Chcemy po
prostu cały dzień spędzić na świeżym powietrzu. Nie szukamy najkrótszej drogi,
ale staramy się skupić na otaczającej nas rzeczywistości. Przez chwilę
przystajemy przy Teatrze Ludowym, który zawsze mijaliśmy biegiem, kierujemy się
do Muzeum Czynu Zbrojnego, żeby przyjrzeć się stojącemu przed nim czołgowi i
ulicą Ignacego Mościckiego, a następnie Bulwarową docieramy do Zalewu
Nowohuckiego. Po cichu liczymy, iż znajdziemy trochę wolnego miejsca przy
tężni. Niestety. W przeciwieństwie do placów zabaw okolice tężni są pełne.
Pozostaje nam tylko kontynuować spacer. Maleństwo usnęło, więc mijamy również
plac zabaw i alejką skrytą tuż za nim kierujemy się w stronę rzeki Dłubnia.
Podobno w zaroślach skryta jest kładka, którą można dostać się do Dworku Jana
Matejki i okalającego go Parku. Tym razem mamy szczęście. Akurat jakaś mama
pcha wózek w naszą stronę. Uprzejmie witamy się i pytamy czy tędy dostaniemy
się do Dworku Jana Matejki. Kobieta wskazuje na wysoki mostek przed nami tłumaczące,
że to najtrudniejszy etap trasy. Macha w stronę wydeptanej między krzakami
ścieżki komentując, że potem spacer to już przyjemność.
Jakimś
cudem udaje się nam wjechać na mostek i z niego zjechać. Maleństwo oczywiście
już nie śpi. To nie problem. Teraz spacer ma być już czystą przyjemnością. Nie
zrażeni pchamy wózek wydeptaną dróżką. Z jednej strony atakują nas wysokie do
pasa pokrzywy, z drugiej nieprzebyte chaszcze. Maleństwo radośnie próbuje dotknąć
parzących listków, a Mama ze wszystkich sił stara mu się to uniemożliwić. Po głowie kołaczą się
jej słowa o jakimś przyjemnym spacerze. Jakim cudem ta trasa ma być przyjemna?
Pierwszy raz żałujemy, że nie mamy ze sobą Psa. Wszędzie pusto, trochę
strasznie. Mijamy miejsca z porozbijanymi butelkami i pozostałości po
nielegalnych ogniskach. To zdecydowanie nie jest przyjemny spacer! Z
poparzonymi przez pokrzywy nogami docieramy w końcu do pięknego szerokiego
mostka z niebieską barierką. Co za ulga! Wygodną dróżką, między domkami
jednorodzinnymi docieramy do ulicy Melchiora Wańkowicza, przy której znajduje
się Dworek Jana Matejki. Jeszcze kilkaset metrów i docieramy na miejsce. Lekko uchylona brama
zachęca do wejścia. Nie zastanawiamy się długo, ruszamy odkryć kolejne cudne
miejsce na mapie Nowej Huty i Krakowa. Wózek zostawiamy na werandzie i
niespiesznie, przez nikogo nie popędzani, chłoniemy aromat przeszłości. Spacer
nie trwa długo. Maleństwo domaga się raczkowania i chodzenia. W takim otoczeniu
jest to co najmniej niebezpieczne dla… kieszeni rodziców. Renowacja zabytkowych
mebli do najtańszych nie należy. Bez marudzenia opuszczamy Dworek
Jana Matejki i udajemy się na spacer po otaczającym budynek parku.
Trudno
miejsce to nazwać parkiem. Tak naprawdę, to nieco zaniedbane pozostałości kiedyś
na pewno pięknego lasku. Podobno w przyszłym roku planowana jest rewitalizacja
tego terenu zielonego i budowa bezpieczniejszego połączenia z Zalewem
Nowohuckim. Bardzo mocno trzymamy kciuki, żeby ten cel został osiągnięty! W
międzyczasie staramy się znaleźć ustronne miejsce do uzupełnienia kalorii i
zrobienia kilku kroków na własnych nogach (Maleństwo). Nagle naszą uwagę
przykuwa wydeptana środkiem trawnika, nieco schowana w cieniu drzew dróżka.
Sama ścieżka nie jest może wybitnie interesująca, jednak fakt, że co chwilę
ktoś się na niej pojawia zupełnie znikąd, bardzo nas intryguje. Sprawa jest o
tyle zagadkowa, iż pojawiający się nagle ludzie nadchodzą od strony Zalewu
Nowohuckiego i nie wyglądają, jakby przedzierali się przez połacie pokrzyw! W końcu nie wytrzymujemy. Postanawiamy sprawdzić
dokąd prowadzi ten szlak. Zdeterminowani ruszamy. Nagle naszym oczom ukazuje się
ogrodzenie i… wycięte z niego cztery pręty. Na naszych twarzach maluje się
zdziwienie. Nie. Zdziwienie to mało powiedziane. Szok. Na naszych twarzach
maluje się szok. Przechodzimy przez dziurę w płocie i znajdujemy się na wysokim
mostku, który z takim trudem minęliśmy. Najwyraźniej spotkanej matce nie chodziło
o ścieżkę za mostkiem, ale o sam mostek! Tylko czemu w takim razie kobieta
machała w stronę chaszczy?
Wciąż
nieco zdezorientowani wchodzimy na plac zabaw wysypany piaskiem. To nasze
ostatnie odkrycie. Maleństwo uwielbia piasek i huśtawki! Mama zerka na młodego,
dyskutując o poszczególnych atrakcjach z innymi rodzicami, a Maleństwo radośnie
grzebie w piasku, raczkuje i wspina się po zamontowanych na jednym z obiektów
linach. W międzyczasie zerkamy też na ścieżkę prowadzącą w stronę Dworku Jana Matejki. Co chwilę ktoś znika w
gąszczu krzewów i po kilku minutach wraca rozczarowany. Coś nam mówi, że nie
tylko my nie mogliśmy znaleźć przejścia… Myślicie, że to takie proste? Poniżej
tekstu znajdziecie zdjęcia mostku i dziury w płocie. My tymczasem ruszamy do
domu. Maleństwo po raz pierwszy wszczyna wojnę buntując się przeciw wyjściu z
placu zabaw, Mama z westchnieniem zerka w stronę pełnej tężni. Cóż, może kiedyś
uda się tu usiąść na chwilkę bez tłumu…
Dobra
wiadomość jest taka, że na Planty Bieńczyckie wróciło lato! Temperatura zbliża
się do 30 stopni Celsjusza, słońce przecudnie świeci, a pace zabaw pełne są
dzieci. Zła, że dzisiaj chyba też nie uda
nam się wrócić przed Tatą. Z drugiej strony, znaleźliśmy sposób na długie spacery
i ciepły obiad dla Taty. Jaki? Posiłek przygotowujemy dzień wcześniej i
pakujemy do elektrycznego pojemnika podgrzewającego jedzenie. Tata zjada obiad
w pracy, a my możemy się włóczyć do woli. I wszyscy są zadowoleni!
"Tajemne" przejście pomiędzy Zalewem Nowohuckim i parkiem przy Dworku Jana Matejki:
Park przy Dworku Jana Matejki:
Komentarze
Prześlij komentarz