Polowanie na smoki i duchy, czyli nasz spacer po Szymbarku, Ropie i Grybowie
Zwiedziliście z nami już mały
kawałek Krakowa, Ogród pełen lawendy i Gorlice. Co powiecie na podróż w
przeszłość, albo polowanie na smoki? Zacznijmy może od pierwszej opcji. Pogoda
za oknem wprost nas rozpieszcza, więc pakujemy nasz wesoły samochodzik i
ruszamy do Szymbarku. Parkujemy w pobliżu Willi Perła i po drugiej stronie
ulicy już widać pierwszy punkt naszej dzisiejszej wycieczki. Tak, patrzymy na “Skansen
Wsi Pogórzańskiej im. prof. Romana Reinfussa”. Jeszcze kilkaset metrów, mijamy
bramę skansenu i cofamy się kilkaset lat w przeszłość.
Z ciekawością zaglądamy do
spichlerza z Rożnowic, w którym mieści się kasa skansenu i jego budynki
administracyjne. Stawiamy kilka kroków i trafiamy do XIX wiecznej chałupy z
Moszczenicy. Jeszcze nie wyobraziliśmy sobie jak to było mieszkać w takim
miejscu, kiedy naszym oczom ukazuje się XX wieczna drewniana chałupa z
Szymbarku, XIX wieczna kuźnia z Turzy i wozownia, w której podziwiać można
ekspozycję pojazdów konnych (bryczek, powozów, wozów, a nawet sań!) oraz maszyn
rolniczych takich jak młocarnie i wialnie. Naszą uwagę przykuwają stare ule i
dwa wiatraki pochodzące z początku XX wieku. Niezatrzymywani przez nikogo dokładnie
oglądamy mechanizm służący do mielenia ziarna. Z uśmiechem mijamy postać prof.
Romana Reinfussa skrytą w cieniu drzewa i kierujemy się w stronę budynku numer
13. To największy obiekt skansenu, pochodząca z końca XVIII wieku stodoła.
Przekraczamy jej próg i przenosimy się wprost do „Sztabu Operacji Gorlickiej
1915”. Zerkamy w prawo i naszym oczom ukazuje się konwój jeńców rosyjskich
dowodzony przez żołnierzy austro-węgierskich. Odwracamy wzrok w lewo, a tam za
niewielkim parawanem skrywa się wojskowy szpital polowy, zaś piękna
pielęgniarka z zaangażowaniem opatruje rannych żołnierzy. Wszystko to (15 figur
wojskowych) upamiętnia przełomową dla przebiegu I wojny światowej Bitwę pod
Gorlicami.
Skansen opuszczamy bramką przy
parku etnograficzno – edukacyjnym. Asfaltową dróżką kierujemy się w stronę kasztelu.
Mijamy Przystanek Szymbark (plac rekreacyjny) i nieznacznie pniemy się w górę. Z
zewnątrz budynek wydaje się dość sporym obiektem, jednak wystarczy rzut oka na
jego wnętrza i już wiemy, że tak nie jest. Ten renesansowy dwór obronny składa
się zaledwie z trzech kondygnacji: piwnic (dwóch pomieszczeń z kolebkowymi
sklepieniami), parteru (sień i dwie izby) oraz piętra (wielka sala
reprezentacyjna, mniejsza sala oraz cztery komnatki – naroża alkierzowe). To
niesamowite, że tak niewielki i stosunkowo młody (powstał w XVI wieku) kasztel
ma aż tylu nieproszonych mieszkańców. Popatrzcie na jego wieże, widzicie te urodziwe
panny? Nie dziwi was, że są do siebie tak podobne? Według legendy to duchy
córek jednego z właścicieli zamku. Podobno ich ojciec długo zastanawiał się, co
dać swoim czterem córkom w posagu. Ktoś doradził mu, by do murów kasztelu
dobudować cztery baszty narożne, po
jednej dla każdej z córek. Miejscowe podania mówią, że szlachcianki jako młode
żony prowadziły dość swobodny tryb życia i w różnoraki sposób grzeszyły. Za
karę ich dusze błąkają się po szymbarskim zamku. Towarzystwa dotrzymuje im
podobno żona - morderczyni. Mówi się, iż
krew zabitego przez nią męża zrosiła ściany jednej z komnat kasztelu i po dziś
dzień nie można jej niczym usunąć. Na zbrodniarkę nałożono karę polegającą na zlizywaniu
krwi męża ze ścian. Nieposłuszna kobieta woli jednak plątać się po zamku
cierpiąc piekielne katusze niż poddać się karze. Może dlatego, że nocą w jednej
z wież pojawia się młody rycerze skaczący do rzeki Ropy? A może morderczyni
wciąż próbuje ukraść czarci skarb ukryty w Szymbarku? Wieść gminna głosi, że raz
w roku (w Niedzielę Palmową) demony opuszczają lochy wiodące z kasztelu do góry
Kamionka a kosztowności rodu Gładyszów pozostają bez nadzoru. W ten jeden dzień
w roku śmiałkowie mają szanse szybko się wzbogacić. Chcecie spróbować?
Zwiedzanie kasztelu nie trwa długo,
jednak dostarcza nam wielu emocji. Maleństwo postanowiło poćwiczyć chodzenie na
zabytkowej posadzce, Mama utknęła przy starociach z dawnych lat, a Tatę
zamurowało w jednej z baszt. Kiedy przystanął obejrzeć wypchanego krokodyla,
ktoś do ucha szepnął mu: „jeśli nie chcesz mojej zguby krokodyla daj mi luby”.
Czyżby któraś ze szlachcianek naczytała się Fredry?
Ostatni rzut oka na kasztel,
krótki spacer wokół starego dworku umieszczonego vis – a - vis zamku (jeszcze nie
dawno była tu restauracja) i wracamy do naszego wesołego samochodziku. Tym
razem obieramy kierunek na Grybów. Czeka tam na nas Rekonstrukcja Grodu Warownego
Stara Baśń. Moi drodzy, nie
zastanawiajcie się nawet pięciu minut tylko pakujcie bagaże i ruszajcie do
Grybowa. Ten zamek to niesamowita atrakcja nie tylko dla małych, ale i dla
dużych. Pamiętajcie jednak, że zarówno zwiedzanie indywidualne jak i grupowe
musi być wcześniej ustalone z właścicielami. Powody są dwa. Po pierwsze
odbywają się tu imprezy okolicznościowe, które utrudniają zwiedzanie, a po
drugie wędrówkę po grodzie ułatwia nam aplikacja. Zbyt duża liczba gości
indywidualnych sprawia, że jedni przeszkadzają drugim. A co znajdziecie w tym
niezwykłym miejscu? Przede wszystkim mnóstwo smoków! Żmije (tak nazywano je w
Polsce) kryją się po prostu wszędzie. Jest tam nawet pewien łobuz, który
podpijał nalewki z zamkowej piwnicy, ale… więcej wam nie zdradzimy. Powiemy
tylko, że w środku znajduje się również wypożyczalnia strojów, z której można
skorzystać. Każdy z was może choć na chwilę zostać księżniczką w pięknej sukni
lub rycerzem w oryginalnej kolczudze. Jeśli macie szczęście i uda się wam tam
wybrać grupą zorganizowaną lub traficie na zamkową uroczystość, to być może skorzystacie
z opcji postrzelania z łuku, poćwiczenia celności w rzucie obręczami lub
wykazania się umiejętnością jazdy konnej.
My byliśmy pewni, że Maleństwo nie pozwoli nam nawet w całości zwiedzić
zamku. Planowaliśmy nawet zakuć je w dyby, gdyby zaczęło marudzić, jednak ilość
atrakcji tak zafascynowała nasze 6 miesięczne już dziecko (kiedy to minęło!?),
że nawet nie zdążyło się zorientować, kiedy obeszliśmy cały zamek i powoli
zaczęliśmy się kierować do wyjścia.
W drodze powrotnej zbaczamy
nieco z trasy i zjeżdżamy do Ropy. Znajduje się tu zabytkowy dworek, który
kilka lat temu został wykupiony i aktualnie jest remontowany. Samego Dworu nie
można jeszcze zwiedzać, jednak w przylegających do niego budynkach znajduje się
przytulny hotelik i niewielka restauracja. W menu tego miejsca znajdziecie
mnóstwo regionalnych smakołyków, a ich desery zachwycą najwybitniejszego
smakosza. Wprawdzie na maliny z kruszonką trzeba chwilkę poczekać, jednak czas
ten nie musi być czasem straconym. Do Dworku w
Ropie przylegają bowiem ogrody. Można w nich zobaczyć dumne pawie,
kolorowe bażanty, zadziorne czubatki, siodłate gęsi, krzykliwe perliczki kaczki
i kury zielononóżki. Znajdzie się też coś dla fanów wysiłku fizycznego. Pole do
minigolfa i ogromne szachy zachęcają zarówno małych jak i dużych do spróbowania
swoich sił.
Posileni obłędnym deserem i
aromatyczna kawą wracamy na obiad do babci do Gorlic (teraz już wiesz, czemu
się spóźniliśmyJ),
wy jednak nie musicie kończyć jeszcze wycieczki! Niedaleko Ropy we wsi Łosie
znajduje się prawdziwa perełka. Mowa o zagrodzie maziarskiej. Wiecie kim byli
maziarze? To obwoźni sprzedawcy mazi i smarów (gównie pochodnych ropy naftowej,
ale również dziegciu) niezbędnych w niejednym gospodarstwie czy zakładzie rzemieślniczym.
Maziarze z Łosia handlowali swoimi produktami nie tylko w okolicy. W
dwudziestoleciu międzywojennym docierali nawet na Słowację, Węgry, Czechy, Litwę,
Łotwę, Ukrainę do Austrii czy Chorwacji. Namówiliśmy was na małą
wycieczkę do Łosia? Jeśli nie. To dodamy jeszcze, że we wsi tej można zobaczyć beczkę
do transportu mazi z napisem „Wehrmacht”. Została ona przekazana lokalnemu
muzeum przez jednego z ostatnich maziarzy Piotra Szlantę. Plotka głosi, że
spadła ona z niemieckiego czołgu… To jak, widzimy się w Łosiu?
Komentarze
Prześlij komentarz