Karpacka Troja i Liwocz
Zdecydowanie najciemniej jest pod latarnią. Ostatnie lata spędziliśmy planując dalsze i bliższe wycieczki zagraniczne, a rok 2020 pokazał nam jak wiele unikatowych miejsc mamy tuż za progiem. Co więcej, nie są to miejsca niezwykłe w skali Polski, ale całego świata. Wiedzieliście na przykład, że w Trzcinicy koło Jasła (zaledwie dwie miejscowości od rodzinnej wioski Taty) znajduje się Skansen Karpacka Troja? A wiedzieliście, że powstał on w miejscu, w którym odkryto jedno z najstarszych grodzisk w Polsce zwanego Wałami Królewskimi? A wiecie, że to właśnie tu znajdują się najstarsze z dotąd odkrytych osad obronnych w Polsce? Nie? To zdradzimy wam pewien sekret. Do wczoraj sami tego nie wiedzieliśmy! To znaczy mieliśmy świadomość, że istnieje coś takiego jak Troja Karpacka, ale szczerze mówiąc nie bardzo staraliśmy się dowiedzieć czegoś więcej. Bijemy się w pierś! Zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce!
Jak już wspomnieliśmy, Trzcinica znajduje się bardzo blisko miejscowości, w której spędziliśmy część tegorocznych wakacji (Skołyszyna). Nie mieliśmy więc daleko do Karpackiej Troi i prawdopodobnie dlatego po prostu wpisaliśmy jej nazwę w Google Maps i ruszyliśmy na podbój podkarpackich atrakcji. Jak to często bywa w takich sytuacjach, głupi ma szczęście. Trafiliśmy na dzień wstępu wolnego. Jedynym kosztem, który ponieśliśmy było 2 zł wstępu na wieżę widokową i to były naprawdę dobrze wydane dwa złote. Jeśli lubicie korzystać z darmowego wstępu, to sprawdzajcie oficjalną stronę Troi Karpackiej. Znajdziecie tu informację o dniach wstępu wolnego, jak również planowanych w Troi wydarzeniach. Uwaga dla zmotoryzowanych (tych posiadających cztery kółka napędzane siłą mięśni mamy lub taty): wózki zostawić można w pawilonie wystawowym, przy sklepiku z pamiątkami. Na trenie skansenu zdecydowanie wam się nie przyda. Polecamy zabranie ze sobą nosidła.
Nasz spacer zaczynamy od pawilonu wystawowego. Znajdziecie tutaj kilka scenek z życia codziennego ówczesnych mieszkańców osady, część skarbu znalezioną w trakcie wykopalisk oraz mnóstwo wiedzy o życiu jej mieszkańców. W czasach przed pandemią można tu też było obejrzeć film dokumentalny dotyczący tego miejsca. Niestety wymogi sanitarne uniemożliwiają jego projekcję. Po zapoznaniu się z wystawą przygotowaną w pawilonie można w końcu zacząć zwiedzać! Naszą wędrówkę kontynuujemy, więc kierując się w stronę wioski otomańskiej. Ciemne chaty nie specjalnie podobają się Maleństwu, które protestuje przeciwko ich zwiedzaniu. Dopiero Tata chowający się na strychu i wołający nas z góry rozładowuje atmosferę. Nasz szkrab uznaje, że skoro rodzice się nie boją, to czego ma się bać on? Ze zdziwieniem stwierdzamy, że chaty z lat 1650 -1350 p.n.e. posiadają dwie a nawet trzy izby! Cóż za bogactwo! Naszą uwagę przekłuwają również skóry zwierząt rozwieszone nad paleniskiem w celu ochrony strzechy przed ogniem. Wyobraźcie sobie, że to właśnie takie domostwa tworzyły jedną z pierwszych silnie ufortyfikowanych osad znanych z terenu naszego kraju. Powstała w początkach epoki brązu, ponad 4000 lat temu. To tutaj odkryto również osadę zakarpackiej kultury Otomani –Fuzesabony, którą cechowały wpływy śródziemnomorskie. Z uwagi na ten właśnie fakt oraz rangę tego odkrycia, zwiedzany przez nas skansen nazwano Karpacką Troją.
Jak wiecie, czas nie stoi w miejscu. Otomańska osada została zniszczona, a na jej miejscu osiedlili się Słowianie. Proces ten trwał ponad dwa tysiące lat i zaowocował powstaniem ogromnego grodu o powierzchni 3 hektarów i otoczonego wysokimi murami. Rekonstrukcję domostw pochodzących z tamtego okresu możecie zobaczyć w wiosce słowiańskiej. Tutaj możecie też spotkać handlarza miodu lub produktów drewnianych, który z chęcią opowie wam o swoim towarze i z uśmiechem namówi do zabrania ze sobą małej pamiątki.
Po opuszczeniu wioski słowiańskiej, zaglądamy do wczesnośredniowiecznej kuźni i pieca chlebowego. Nie zabawiamy tu jednak długo. Pędzimy za Tatą, w którym na widok napisu „Sektor hodowlany” obudził się zootechnik (nagle włączył piąty bieg i pognał w kierunku zagród). Jego mina mówi wszystko. Zaledwie trzy krowy, dwa konie, kilka baranów, kóz i kur… Mogłoby być więcej, ale dla Maleństwa to i tak niesamowite przeżycie. Ba, zakładam, że dla większości dzieci, które mleko nalewają prosto z kartonu widok krowy, konia czy kury będzie czymś niezwykłym. A koza i owca, toż to rarytasy! Maleństwo zasypia w nosidle a my kierujemy się ku schodom prowadzącym do najatrakcyjniejszej części skansenu. Wspinamy się do miejsca, w którym istniała osada obronna. Spacerujemy po wczesnośredniowiecznych wałach palisadowych, przekładkowych i plecionkowych. Niepowstrzymywani przez nikogo bezczelnie zaglądamy zarówno do chat z epoki brązu jak i tych słowiańskich. I nagle orientujemy się, że nie jesteśmy w skansenie sami. Śledzi nas niezwykła para oczu skryta w przydrożnych zaroślach. Nie, tym razem to żadne potwory, duchy ani smoki. Zaledwie 10-20 metrów od nas pasie się młody jelonek. Złośliwa bestia pozwala tylko sfotografować swój zadek, po czym umyka w otaczającą Troję gęstwinę.
Rozbawieni całą sytuacją kontynuujemy zwiedzanie w stronę wieży widokowej. Wspinaczka na jej szczyt nie jest długa ani trudna, jednak 8,5kg Maleństwa, to słodki ciężar, który sprawia, że do celu docieramy zlani potem. Mimo wszystko warto było podjąć trud tej wędrówki. Przed nami rozpościera się niesamowity widok na Jasło i jego okolice. Dodatkową nagroda jest dla nas możliwość przyjrzenia się z bliska pobliskim wioskom, dzięki darmowym lornetką umieszczonym na wieży.
Zdecydowanie
usatysfakcjonowani spacerem po Karpackiej Troi powoli kierujemy się do wyjścia.
Znajduje się tu sklepik z pamiątkami i bar, w którym można zjeść coś na ciepło.
My oczywiście mijamy punkt gastronomiczny i żwawo ruszamy w kierunku samochodu
(w domu czeka babcia z pysznym obiadem). Już mamy ruszać, kiedy Tata zerka w lusterko i pyta: „To dokąd teraz?”.
Ach, ten nasz cudowny Tata, jak on już dobrze zna Mamę. Nawet nie zakładał, że
na Karpackiej Troi może się skończyć! A skoro już Tata pyta, to szybko
odpowiadamy (zanim zmieni zdanie): „Liwocz”.
Wspomniany Liwocz to najwyższy szczyt Pogórza Ciężkowickiego (562 m n.p.m). Jak wiele miejsc w Beskidzie Niskim przyciąga lokalnych mieszkańców i turystów swoją magią. O górze tej krąży wiele plotek. Jedna z nich mówi, iż Liwocz to wygasły wulkan (tezę tę mógłby potwierdzić jego stożkowaty kształt), inna że dawno, dawno temu było tu miasto połączone tajnym przejściem z Bieczem. Podobno tunel ten wykorzystała królowa Jadwiga, by umknąć przed najazdem Tatarów. Wieś gminna niesie, że w zamierzchłych czasach było tu miasto, którego mieszkańcy nie chcieli zgodzić się na budowę kościoła, a namawiającego do tego księdza, wygnali. Podobno duchowny w złości przeklął miasto, co doprowadziło do jego zapadnięcia się pod ziemię. Ile jest prawdy w tych podaniach? Tego chyba nikt nie wie, pewne jest natomiast, że góra ta była miejscem przedchrześcijańskiego kultu.
Świat nie znosi próżni, więc po „nawróceniu” pogan chrześcijanie zagarnęli Liwocz dla siebie i dostosowali do potrzeb swojej wiary. Obecnie znajduje się tutaj platforma widokowa zwieńczona 18 metrowym krzyżem. U jej stóp powstało Sanktuarium Matki Bożej Królowej Pokoju, w którym znajduje się figura Matki Boskiej przywieziona z Medjugorje. Na szczyt góry można dostać się z kilku stron. Ze względu na Maleństwo wybieramy najkrótszą z nich. Podjeżdżamy autem na parking przy początkowej stacji drogi krzyżowej i powoli pniemy się w górę. Zapomnijcie o zabraniu ze sobą wózka. Prawdopodobnie dałoby się nim wyjechać na górę, jednak ostatnie deszcze tak bardzo wyżłobiły tę trasę, że byłoby to co najmniej trudne. Poza tym, wózkiem nie da się wjechać na platformę widokową, a aby cieszyć się niesamowitym widokiem na piękne Pogórze Karpackie trzeba pokonać ponad 100 schodów. Gotowi? Ruszamy!
Czasem takie spontaniczne wycieczki powodują spotkania po stu latach:)
OdpowiedzUsuńI to w powiększonym gronie:)
Usuń