Bajka o moim mieście


   Moje miasto się rozwija. Kiedyś, gdy wdrapywałam się na parapet okna na poddaszu mogłam spokojnie obserwować gwiazdy, nawet w jasną noc. Teraz mój wzrok przyciągają jarzące się zjadliwą żółcią latarnie i pstrokate szyldy sklepów. Nawet okna sąsiadów nie są już tak ciemne nocą i jasne w dzień. Kiedyś, w ulewne dni, drogę do szkoły umilały mi zabawy w ogromnej kałuży, która tworzyła się w ogromnym zagłębieniu w utwardzanej drodze prowadzącej na moje osiedle. Dzisiaj w deszczowe dni woda zalewa nam ganek, bo nasi lokalni inżynierowie pospieszyli się z projektem drogi.  Kiedyś nasz ogród graniczył z łąką, na której pasło się wesoło pobekujące, rozbrykane stado kóz, zaś latam przylatywał bociek w poszukiwaniu żab . Dzisiaj teren ten zajmują rozklekotane, lekko rdzewiejące garaże. W ogrodzie nie słychać już tupotu jeży przemykających pod osłoną nocy i zapuszczających się pod kuchenne okno w poszukiwaniu jedzenia. Tylko w upalne letnie noce wciąż słychać cykanie świerszczy, które z uporem maniaka nie pozwalają zasnąć marzycielom.
   Moje miasto się rozwija, a ludzie wciąż pozostają tacy sami. Trzynastolatki już uważają się za dorosłych i włóczą się nocami w mniejszych lub w większych grupach roztrząsając banalne dla dorosłych sprawy i topiąc swe smutki w fałszywych dźwiękach bazarowej harmonijki. Dzieci zamiast grać w klasy i huśtać się na huśtawkach z zapartym tchem śledzą kolejne wampirze przygody. Starsze panie i bezrobotne damy w papilotach na głowie wciąż sprawdzają, czy sąsiadowi nie wiedzie się lepiej, a sąsiadka na pewno sypia tylko z własnym mężem.
   Moje miasto się rozwija, wciąż jednak każdy zna każdego, choćby z lokalnych plotek. Gdy spotyka się kogoś przed kościołem po niedzielnej mszy, lub po zakupach na targu nigdy nie wspomina się o swoich problemach, ale użala się nad innymi. To ważne, żeby wiedzieć jak radzą sobie inni, ale nie wolno zasmucać bliźniego swoimi problemami, bo to nie po katolicku.
   Moje miasto się rozwija, pomimo to nadal mieszka tu kilku indywidualistów. Wiadomo, nie każdy jest gotów żyć jak inni. Wśród nich jest kilku podróżników. Co dziwne, zjeździli cały świat i nie znaleźli lepszego miejsca do życia. Uparcie wracają na stare śmieci. Większość to dziwi, bo kto tylko mógł, nie powstrzymało go sumienie, lokalny patriotyzm lub rodzina, to już dawno wyprowadził się za granicę, albo wyjechał do dużego miasta. Mamy również kilku pijaczków. Stoją zwykle przy jednym z trzech skrzyżowań z sygnalizacją świetlną i proszą o drobne. Moje miasto ma również swojego lokalnego wariata. W zasadzie, to wariatkę. Mieszka sobie w kamienicy nad pocztą i wykrzykuje różne rewelacje, skryta za dawno niepraną firanką. Nasza wariatka nie jest jednak głupia. Wielu próbowało ją uciszyć rzucając w jej okna kamieniami. Postawiła  więc w nich obraz Matki Boskiej Częstochowskiej i brakło chętnych do jej uciszania. Wiadomo, Naród Polski pobożny, tylko do plotek skory.
   Moje miasto się rozwija i rozwija się też kulturalnie. Pochodzi stąd kilku niezłych muzyków, poetów i pisarzy. Czasem trafi się jakiś malarz, albo rzeźbiarz. Kiedyś w autobusie do Krakowa usłyszałam, że coś tu krąży w powietrzu, bo mamy tu dwóch uznanych pisarzy. Czy jest to muza, talent, a może natchnienie? Chyba nie. To raczej nadmiar czasu wolnego i brak innych rozrywek intelektualnych, a przecież nie od dziś wiadomo, że nuda wyzwala kreatywność.
   Moja miasto się rozwija, a rozwój kusi. Mamy więc w moim mieście kilku łotrów. Jeden z nich podobno tak bardzo chciał sprostać wymaganiom teściowej (oczywiście to sprawa nie łatwa), że wyczyścił kasę lokalnego oddziału PCK. Inny celowo doprowadził ponoć do upadku jednego z największych przedsiębiorstw w regonie, żeby jakiś szwab albo rusek mógł je wykupić. Nikt nawet nie bierze pod uwagę, że to nie celowe działanie, a nepotyzm i niekompetencja zarządu…
   Moje miasto się rozwija. Co rusz pojawia się jakiś nowy biznes, sklep, restauracja, kawiarnia. Ich rozwój nie trwa jednak długo. Zwykle zamykają się jeszcze szybciej niż się otworzyły. Rozwijają się za to galerie. W dwudziestosiedmiotysięcznym mieście mamy ich już pięć, a szósta się buduje. Nawet Kraków nie może z nam konkurować! Prawie w każdej galerii znaleźć można ciucholand lub chiński sklep (najczęściej oba i przeważnie zajmują największe powierzchnie). Lokalne elegantki ubierają się tylko tam, i słusznie. Sprzedawcy często nie wiedzą co to Ralph Lauren czy Diesel i ich produkty można kupić za grosze.
   Moje miasto się rozwija i każdy ma tu samochód. Nie ważne, że najodleglejsze krańce miasta dzieli może 30, może 40 minutowy spacer. Samochód trzeba mieć. I to lepszy od sąsiada. Szkoda tylko, że za rozwojem miasta nie nadąża rozwój infrastruktury drogowej i już od 15:00 w mieście tworzą się ogromne korki, a w soboty łatwiej na piechotę pobiec po zakupy niż próbować dostać się autem do najbliższego marketu.
   Moje miasto się rozwija, zamykają się małe lokalne sklepiki tworzące klimat tego miasta. Zamiast pięknie zdobionych witryn główne deptaki szpecą puste witryny z groźnie wyglądającym napisem „Do wynajęcia”. Wciąż działające punkty handlowe i usługowe czynne są do 17:00, rzadko do 19:00. Nic dziwnego. O 20:00 ulice pustoszeją i czasem aż strach wyjść o tej porze z psem.
   Moje miasto się rozwija  i pozbywa się lokalnych symboli. Nie modna już Tereska, bohaterka miasta i jego wybawicielka została usunięta z rynku. Mamy za to cudowną betonową płytę z kilkoma fontannami. W upalny dzień, kiedy przejście przez nasłoneczniony rynek grozi poparzeniem słonecznym rozstawiana jest też nowoczesna kurtyna wodna.
   Moje miasto się rozwija, a ja tęsknie za tym miastem sprzed lat. Za „zabitą dziurami” mieściną, w której każdy znał każdego od najlepszej strony. Za miastem, w którym sąsiad dzielił się z sąsiadem plonami z ogrodu, w którym dzieci miały mnóstwo babć i cioć, bo każda sąsiadka była przyszywanym członkiem  rodziny. Tęsknię za stojącą na rynku Tereską gaszącą pragnienie mieszkańców. Z rozrzewnieniem wspominam malownicze, małe sklepiki, w których było wszystko i rynek „z budami”, na którym można było ubrać się w dobrej jakości rzeczy za „śmieszne pieniądze”. Tęsknię za górką, z której zjeżdżaliśmy na sankach (dziś ogrodzona , z napisem „Teren prywatny”) i rurkami z kremem przy parku.
   Moje miasto się rozwija, a ja w duchu modlę się, żeby nie chcieli zabrać się za unowocześnianie mojego ukochanego parku miejskiego, żeby zostawili w spokoju piękne okolicy Ropy i Sękówki. Mam cichą nadzieję, że choć Tereskę wyrzucono z rynku, to nadal będzie dla niej miejsce w moim mieście i sercach jego mieszkańców.



Komentarze

Popularne posty